Po kilku godzinach od zajścia, tak na spokojnie doszłam do wniosku, że jak zwykle za łatwo się poddałam. Jakiś świr napadł na mnie, wyrwał mi z ręki mój aparat, zabrał go, groził że zniszczy i nie chciał przez dobre 20 minut oddać, oskarżając o coś czego nie zrobiłam. A zakazu fotografowania nie ma. Jeszcze gdybym wlazła na jego teren, a ja stałam na chodniku. Ehhhh…