Za parkiem zamkowym, dalej gdzie Bystrzyca wije się coraz bardziej dziko w stronę Marszowic, znalazłam jej stare koryto. Chodziłam tam już dawno temu, zimą, z psem, wtedy udawało się stanąć na zamarzniętych wodach i leżących tam pniach. Latem to królestwo zieleni, która doskonale broni przejścia. Zajrzyjcie tam za pośrednictwem moich fotografii i przepięknego opisu takich miejsc autorstwa Olgi Tokarczuk. Jej spostrzeżenia dotyczą innej rzeki, Odry, do której wpada nasza Bystrzyca kilka km od Leśnicy, za Janówkiem. Mimo tej różnicy, ja tak właśnie postrzegam martwą odnogę Bystrzycy. Kiedy trafiłam na ten opis, przypomniały mi się inne, dotyczące Dolnego Śląska, Gór Sowich, poniemieckich wsi i pogranicza,. Podobnie widzę te miejsca. Czytając – mogę pomyśleć, że wiem o co autorce chodzi. Czas wrócić do książek Olgi Tokarczuk i być może wyrywkowo uda się opisać także nasze podwórko. Póki co zapraszam do dżungli niedaleko, tu.

Odra miała starszą siostrę. Takie siostry biorą się ze zmiany nurtu rzeki, kiedy menader oddziela się od głównego koryta. tak mi wyjaśnił ojciec. Był to dla mnie niewątpliwy dowód, że Odra jest żywą istotą. Czy nie zmieniała skóry jak wąż? Czy nie liniała jak zwierzę , zostawiając swoje stare, niepotrzebne zakręty na pastwę trzcin i wodorostów?  Czasami wędrowałam tu z ojcem po jakieś rośliny do jego akwariów, ale uciekaliśmy szybko, bo było to królestwo komarów. Ścieżki robiły się tutaj niewyraźne i stromo kręciły między zwalonymi pnaimi drzew, bluszcz obrastał drzewa i zwisał pionowo z gałęzi, jakbyśmy znaleźli się w prawdziwej dżungli. Skarlałe wały przepuszczały wodę – tworzyły się z tego małe jeziorka, płytkie stawy zielone od gęstych kożuchów rzęsy. Pachniało wilgocią i gniciem. Stara Odra nie przypominała już rzeki, zatrzymała się, zamyśliła. Porosły ją rośliny, a wieczorami parowała wyczerpana, unosząc w powietrze wszystkie swoje cierpko-wilgotne zapachy. Tak zrozumiałam wtedy starość – to ustanie w ruchu i spokojne, niewyobrażalne bogactwo. Klejnoty grzybieni i irysów wodnych, oczka lśniącch kałuż w oprawie sitowia, cudo ptasich jaj złożonych w filigranowych gniazdach. Była wejściem do innego świata, w gęstą i wilgotną baśń. Tu mogła zakwitnąć paproć, a białe grążele zamieniały się nocą w księżniczki. Marzyłam, żeby kiedykolwiek dotknąć tych tłustych kwiatów, które wyglądały z brzegu, jakby je wytopiono z białego wosku. Próbowałam stopą wytrzymałości wielkich pływajacych liści; uginały się niebezpiecznie – tak, że byłam gotowa przejść po nich na sam środek, żeby zerwać taki kwiat.

Nad brzegiem starej Odry widywałam zielone rzekotki siedzące na pływajacych liściach. Miały tak doskonały kształt, że wydawały mi się wyrzeźbione z zielonego kamienia. Rzekotki to były broszki, którymi starsza pani Odra przystrajała się popołudniami. Albo wazki – latająca biżuteria. Ruch zaskrońca w wodzie, równy, harmonijny. Doskonale okrągłe koła na powierzchni, gdy rzuciło się patyk. Plamy słońca, drżące, zmienne niczym odblask kolorowych szkiełek pierścionków. Cisza nabrzmiała od szelestów, pisków i zgrzytów, które dochodziły z traw, z koron drzew, zewsząd. Żółte próchno starych przewróconych konarów. Żuki z geometrycznymi rysunkami na pancerzach, które musiały na pewno coś znaczyć, ale nie wiedzieliśmy, co. *

* Olga Tokarczuk, Moment niedźwiedzia, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012 

Przy wale w drodze na Marszowice:

lipiec 2016

Odnoga bliżej Marszowic, przy pastwiskach dla koni:

maj 2015

maj 2013

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Enter Captcha Here : *

Reload Image